piątek, 19 listopada 2010

Wywiad Krytyki Politycznej z Tomaszem Kitlińskim: dlaczego kandydujesz?

Wywiad Krytyki Politycznej z Tomaszem Kitlińskim: dlaczego kandydujesz? Co dla Lublina i LSM-u? Pyta Jan Smoleński
http://www.krytykapolityczna.pl/Serwissamorzadowy/KitlinskiWielobarwnyLublin/menuid-403.html
Kitliński: Wielobarwny Lublin Drukuj
Z Tomkiem Kitlińskim rozmawia Jan Smoleński
19.11.2010

Jan Smoleński, Krytyka Polityczna: Kandydujesz na radnego Lublina z listy Izabeli Sierakowskiej. W innych miejscach w Polsce Zieloni współpracują z SLD.

Dr Tomek Kitliński: To prawda, ale my w Lublinie uznaliśmy, że połączymy się z inną listą, ponieważ uważamy, że warto postawić na Izabelę Sierakowską, która obecnie jest w SdPl. Po pierwsze, jest to jedyna kobieta wśród kandydatów na prezydenta Lublina, a Lublin nigdy jeszcze nie miał prezydentki. W okresie międzywojennym działała w naszym mieście przywódczyni ruchu społecznego, lokalna liderka Bundu, Bella Szapiro. Troszczyła się o wykluczonych, za swą działalność często była więziona. Nie powiedziałbym, że Sierakowska jest współczesną Szapiro, bo sam chcę nią być (śmiech). Mówiąc poważnie, Sierakowska jest osobą, która od 20 lat mówi o świeckim państwie, prawach kobiet i prawach mniejszości. Dlatego lubelskie koło Zielonych weszło z nią w koalicję.
Pamiętam, jak spotkałem ją na jakiejś premierze. Podczas rozmowy powiedziała, że w program właśnie tworzącej się SdPl wpisali nie tylko tolerancję dla mniejszości, ale i akceptację, i spytała czy to dobrze. To przekonało mnie, że potrafi rozmawiać z ludźmi i stawia na postępowe postulaty.

Dlaczego właściwie zdecydowałeś się startować?

Sfera publiczna w Polsce została zawłaszczona przez jeden model państwowości i samorządności, który z demokracją ma niewiele ma wspólnego.

Co konkretnie masz na myśli?

W działaniach samorządowych zauważam służalczość wobec wyższych struktur władzy, składanie hołdów partiom, tłumaczenie się, że nie ma pieniędzy i samorząd nie ma żadnej władzy. Mnie się wydaje, że samorząd miałby całkiem duże możliwości, gdyby urzędnicy byli bardziej aktywni i zapraszali do współpracy mieszkanki i mieszkańców. Na przykład mógłby powstać budżet partycypacyjny. W Polsce takie projekty są uważane za utopijne, a przecież w wielu miastach w Niemczech działają. W Lublinie, dzięki stowarzyszeniu Homo Faber, zaczęło się mówić o tym sposobie demokracji miejskiej i samo-rządności.
Gminy, które się samo-rządzą, rady, dzielnicowe i miejskie, którymi zachwycała się Hannah Arendt, to zawsze był mój ideał. I w lubelskiej gminie żydowskiej był taki samorząd. Tu też funkcjonował Sejm Czterech Ziem. Można by skorzystać z tych idei i lubelskich tradycji demokracji na tym najniższym poziomie.

Dlatego startujesz z dzielnicy Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej?

Kiedyś to było słoneczne, zielone osiedle, gdzie rozwijała się spółdzielczość i wspólnotowość. Mieszkało tu wielu twórców i społeczników. Zaprojektowali je Zofia i Oskar Hansenowie, legendy modernizmu. Tu powstawała lubelska Solidarność. Lubelska „Gazeta Wyborcza” nazwała to osiedle osiedlem-galerią, ponieważ jest tam mnóstwo rzeźb plenerowych, nawet takich świetnych rzeźbiarek, jak Barbara Zdrożyna, która niedawno miała retrospektywę w Zachęcie. Jest też wydział artystyczny, więc nadal mogłyby powstawać nowe dzieła sztuki. Teraz to osiedle niszczeje, jest zmieniane i zaniedbywane. Wydaje mi się, że można postawić na tę dzielnicę jako na dom różnorodności, zieleni i sztuki.

Na LSM również samorządność szwankuje?

Do tej dzielnicy wprowadzają się pomodernistyczne, ale niezbyt udane gmaszyska banków, korporacji i galerii handlowych. Nie ma za to żadnej galerii artystycznej, choć mieszka tam wielu artystów wizualnych. Nie jest to temat ani dla mediów lokalnych, ani dla samorządowców, wydaje się, że ci drudzy podporządkowywali się deweloperom.

A co jest przedmiotem debaty lokalnych polityków w Lublinie?

W zasadzie radni dostrzegają jeden problem: korki i trudności w poruszaniu się samochodem. Wszystkie debaty prezydenckie są temu podporządkowane i wokół tego obracają się ambicje i programy lokalnych polityków. A przecież nie wszyscy jeżdżą samochodami. Lublin ma trolejbusy – to znak rozpoznawczy miasta. Są przyjazne środowisku, lublinianie je lubią. Niedawno wybuchła kłótnia o zniżki studenckie, przedsiębiorstwo zajmujące się komunikacją publiczną w Lublinie nie chciało zapewnić takich zniżek. Dopiero niedawno zostały wprowadzone nocne kursy autobusów. Ich brak sprzyjał chyba życiu seksualnemu, bo jak się zostało dłużej na imprezie, to trzeba było nocować u znajomych (śmiech).
Nikt nie pomyśli, że rowery, komunikacja miejska i generalnie zmiana stylu życia może rzeczywiście zmienić to miasto. O publicznych rowerach mówiła w kampanii tylko Izabela Sierakowska. Gdy o tym wspomniała, ktoś z sali zawołał: to może pani Sierakowska hulajnogi wprowadzi. Postawy ekologiczne są tu kompletnie nieznane. Nie dba się o pieszych, choć jest to bardzo przyjazne miasto dla pieszych. Mamy tylko jeden deptak, Krakowskie Przedmieście, burżuazyjną aleję, zupełnie zabetonowaną, z mikrymi krzewami, które można policzyć na palcach jednej ręki. W ogródkach kawiarnianych latem rozkłada się sztuczną trawę, jak na cmentarzach.

Jakiś czas temu z UMCS-u chciano wyrzucić pracownice, sprzątaczki. Co osoba taka, jak ty, robi w mocno prawicowym związku zawodowym „Solidarność ‘80”?

(śmiech) To wymaga opisania mojej historii związkowej. Kiedy przychodziłem do pracy, to chciałem zapisać się do związku zawodowego, ale postępowy ZNP miał wtedy w Lublinie za przywódcę znanego antysemitę, profesora Tadeusza Kwiatkowskiego, który przy cichej akceptacji władz uczelni raczył swoimi poglądami studentów. Dopiero po interwencji mediów przestał wykładać. Nie chciałem należeć do związku kierowanego przez antysemitę, więc zapisałem się do „Solidarności”, mimo jej uwikłań politycznych. Gdy władze uczelni postanowiły pozbyć się pań sprzątaczek, one, przy wsparciu Porozumienia Kobiet 8 Marca i Krytyki Politycznej, założyły całkiem inny związek, „Solidarność ‘80”, do którego później przystąpiłem. Jestem jedynym pracownikiem naukowym należącym do „Solidarności ‘80”.

Czy te panie sprzątaczki nie mają problemu z tym, że jesteś zkamingautowanym gejem, lewakiem, zielonym i w dodatku cyklistą?

(śmiech). Nie, wiedzą o tym wszystkim, bo uczestniczyłem w kampanii „Niech nas zobaczą”. Jestem ich gejem. Wpisałem w swój program akceptację mniejszości i prawa kobiet. Te panie widziały te ulotki i przekazują je dalej. Może już wcześniej były otwarte, a może to wspólna walka przeciw wyrzucaniu ich z uczelni, zjednoczyła nas. Od czasu gdy otrzymały pomoc od środowisk feministycznych, gejowskich i lewicowych, wiedzą, że mogą liczyć na tych ludzi.

Poparłeś list przeciwko Marszowi Niepodległości w Warszawie.

Protestowałem też przeciwko marszowi ONR, który odbył się w Lublinie w maju. Domagaliśmy się nawet zakazu tego marszu. Chcę, żeby Lublin i Warszawa były wolne od faszyzmu. Niektórzy uznają mnie za cenzora, ale uważam, że marsze szerzące nienawiść powinny być zakazane.

Aktywnie i skutecznie broniłeś ośrodka dla uchodźców w Lublinie. Dlaczego?

Żeby spłacić dług, bo wiem, ile lublinianek i ilu lublinian korzystało z podobnej gościnności w ciężkich czasach. Wiele postaci tego miasta musiało emigrować. W 1968 roku nastąpił wręcz eksodus pracowników z UMCS, przez co uczelnia straciła na jakości. Sam też korzystałem z gościnności, bo tuż po 1989 roku studiowałem w różnych krajach i zawdzięczam to bezinteresownej gościnności różnych ludzi. My też jesteśmy winni gościnność, zwłaszcza, że to w większości uchodźcy z Czeczenii. Lublin powinien pielęgnować tę gość-inność. Ludzie, którzy mieszkali w okolicy tego ośrodka, nigdy nie protestowali przeciw niemu. Władze miejskie, w przeciwieństwie do władz Łomży, gdzie był podobny problem, nigdy nie mówiły, że ten ośrodek zjada budżet. Na szczęście ośrodek zostaje.

Nie pasujesz do stereotypowego obrazu Lublina, twierdzy konserwatywnego katolicyzmu.

To nie tak. Lublin zawsze był złożony z różnych tożsamości: to miasto Żydów, Ukraińców, Ormian, Rosjan i Polaków. Lublin nie jest jeszcze zielony, tylko szary. A był barwny, wielokulturowy. To było miasto filozofów, kultury żydowskiej, kultury kobiecej. Tu działała Narcyza Żmichowska. Również kultury gejowskiej, ale rzadko się wspomina. My, jako Krytyka Polityczna i Zieloni, organizujemy nasze spotkania i na squacie, i w domu kultury. Więc chyba wpisujemy się w te paradoksy Lublina, bo to miasto KUL-u, tradycji Bundu, Jesziwy Mędrców, cerkwi i pierwszej stolicy komunistycznej Polski. I mnie się to podoba.

Czym chciałbyś się zająć, gdybyś został radnym?

Chciałbym działać jak najbardziej lokalnie, zająć się dzielnicą LSM, żeby to było miejsce różnorodności i równości bez wykluczenia. Są tam miejsca całkiem wykluczone, niemal getta. Dwie ulice, Wapienna i Dzierżawna, są pozbawione kanalizacji. To kawałek dickensowskiej, dziewiętnastowiecznej, kompletnie zdegradowanej przestrzeni. Te ulice trzeba zrewitalizować, włączając w to mieszkańców.
Resztę osiedli można uczynić bardziej zielonymi i słonecznymi, angażując w ten proces mieszkańców i mieszkanki. Zamiast galerii handlowych, postawić na małe galerie alternatywne. Kultura alternatywna jest siłą Lublina, mamy CK Tektura, jest wiele teatrów eksperymentalnych. Chciałbym do tego zaprosić takich ludzi jak Szymon Pietrasiewicz, który robił już akcje artystyczne w blokach. Chciałbym, żeby artyści współpracowali nie tylko z młodymi ludźmi, ale też z seniorami, bo ta dzielnica się starzeje. Chciałbym, żeby dla seniorów LSM miał coś więcej do zaoferowania niż tylko uniwersytety trzeciego wieku. Chciałbym, żeby tworzyli - wspólnie z młodymi działaczami kultury niezależnej. Mógłby powstać pasaż niezależnych galerii i park różnorodności, taka galeria sztuki publicznej. Ta dzielnica ma potencjał i oddaje go sama nazwa: LSM to Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa – i do tej spółdzielczości należy powrócić – a zarazem Lubelska Strefa Możliwości.

Samorządność, oddolna demokracji i różnorodność – coś jeszcze.

Bezpośrednie zaangażowanie obywateli i obywatelek oraz migrantów i migrantek w tę różnorodność. Lublin jest pierwszym większym miastem przy granicy z Ukrainą, więc mamy wielu migrantów i migrantki z Ukrainy, a segregacja niestety istnieje. Oczywiście są też Ormianie, Bułgarzy, Wietnamczycy.

Jak sobie wyobrażasz tę współpracę władzy, obywateli i migrantów?

Wysłuchania publiczne, konsultacje społeczne, spotkania dzielnicowe. Na LSM mogłaby też powstać plaża, podobna do tych w Berlinie i Paryżu. Te plaże bardzo służą integracji, wypoczynkowi i działaniom kulturalnym. Wydaje mi się też, że szansą będzie przyszłoroczny festiwal organizowany przez międzynarodową grupę European Alternatives, której jestem członkiem. W tym festiwalu chodzi przede wszystkim o wciągnięcie w tworzenie go mieszkańców i mieszkanki oraz różnego rodzaju mniejszości.

Chcesz zmienić miasto za pomocą kultury?

Lublin stara się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Środowiska LGBT włączono do współpracy dopiero w ostatnim momencie, gdy okazało się, że tego wymaga Unia Europejska. Mam wrażenie, że to działanie fasadowe, nie mówi się o wykluczonych społecznie, mniejszościach czy kobietach. Tak, wiążę duże nadzieje z festiwalem organizowanym przez European Alternatives, ponieważ są przypadki, w których festiwal naprawdę zmienił miasta, w których się odbywał.


Dr Tomasz Kitliński - kandydat Zielonych do Rady Miasta (okręg 2, lista 19, pozycja 2). Wykładowca UMCS, społecznik, twórca kultury niezależnej. Pomaga seniorom, studentom, mniejszościom, uchodźcom i wyrzucanym pracownicom. Autor książek i artykułów w „The Guardian”, lubelskim dodatku do „Gazety Wyborczej”, „Słowie Żydowskim” i na portalu „Feminoteka”. Stypendysta Fulbrighta w Centrum Badań nad Demokracją, New School (Nowy Jork). Uczestnik seminarium prof. Janion i kampanii „Niech nas zobaczą”. Inicjator akcji pomocowych, listów otwartych, petycji. Kandyduje dla idei - równości i różnorodności wszystkich ludzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz