Rozmowa z dr. Pawłem Leszkowiczem, kuratorem wystawy "Ars Homo Erotica", który dziś gości w Galerii Białej w Lublinie. Początek spotkania o godz. 18
Małgorzata Szlachetka: Będzie pan opowiadał o swojej głośnej wystawie "Ars Homo Erotica", którą do 5 września można było oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. Czy uważa pan, że wystawę o wątkach homoseksualnych można zrobić w każdym polskim mieście? Na przykład w Lublinie, gdzie rok temu wandale zniszczyli prace znanej grupy artystycznej "Niebieskie Nosy", bo plakaty przedstawiały dwie walczące ze sobą, nagie kobiety.
Paweł Leszkowicz: Lublin nie różni się od reszty Polski. Wystawę "Miłość i demokracja" o podobnej tematyce jak "Ars Homo Erotica" zorganizowałem w Poznaniu i w Gdańsku. Obawialiśmy się protestów, bo Poznań też jest konserwatywny. A Gdańsk? Tam przecież Dorota Nieznalska została pozwana za instalację "Pasja", na której znalazło się zdjęcie męskich genitaliów wpisanych w krzyż. Dlatego na wernisażach "Miłości i demokracji" byli ochroniarze, na szczęście nie musieli interweniować.
A jak sytuacja wyglądała w przypadku "Ars Homo Erotica"?
- Tam protesty zaczęły się od razu, jak dyrektor Muzeum Narodowego zapowiedział, że będzie robił u siebie wystawę o wątkach homoseksualnych w sztuce. Protestowały skrajnie prawicowe organizacje i posłowie PiS. Ale ostatecznie tę wystawę obejrzało 40 tysięcy ludzi i to mimo tego że pokazaliśmy ją w wakacje.
Czy "Ars Homo Erotica" oznacza w Polsce jakiś przełom?
- W pewnym sensie tak, bo to, co się dzieje w Muzeum Narodowym, jest sygnałem dla kuratorów. Ja opierałem się głównie na kolekcji warszawskiego muzeum, ale wystawy według tego samego klucza mogą robić inni. Pamiętajmy jednak, że muzea narodowe na całym świecie są raczej konserwatywne. National Gallery of Art w Waszyngtonie dopiero teraz otwiera wystawę portretów opowiadającą o "jednopłciowym pożądaniu". Wcześniej w Stanach takiej wystawy nie było.
Wywiad ukazał się 3 października w Gazecie Wyborczej Lublin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz